Masters of Aufguss #3 2024

Autorzy artykułu: Roma i Grzegorz Miner (LINK do oryginalnego artukułu)

Zdjęcia: Ryszard Rak

Miało nie być nic, miało nie być recenzji, bo nie było mocy, bo świat trochę przeszkadza w chłonięciu tego co piękne, ale jakoś tak, po dzisiejszych konsultacjach z innym „saunowym szwędaczem” pomyślałem, że może spróbuję. No bo jednak „Masters of Aufguss #3” to jest wydarzenie nieoczywiste, silne swoją odmiennością, ciekawe z tego powodu, że przed Saunamistrzami stawia wyzwanie przeprowadzenia trzech, jakże różnych, seansów (a może jednak już – spektakli?) saunowych. Pamiętam MoA#1, pamiętam to otwarcie się oczu na to, że można tak zrobić peelingi, że to może być takie misterium, że potem można natychmiast przeskoczyć w świat seansu cichego, by potem dostać solidne walniecie klasykiem czy tez innym seansem w stylu dowolnym. No to chyba warto zastanowić się jak ta formuła ewoluuje? Jak saunamistrzowie się w niej znaleźli, jak postanowili poszukać swoich mocnych stron, nawet w miejscach, gdzie mają tylko miękkie podbrzusze 🙂

Uczciwie będzie zacząć od formuły, którą po MoA#1 uznaliśmy za kategorię „do zaorania”, czyli seanse ciche (jeszcze wtedy z tymi nietrafionymi „maseczkami na oczy”:) ). To się wydawało totalnie nie do utrzymania, to po prostu nie wpisywało się w formułę turniejową, a jednak Saunamistrzowie po prostu zrozumieli, po dwóch edycjach o co chodzi. I te seanse wyewoluowały z „puścimy jakieś plumkanie i na paluszkach pomachamy wachlarzem i ręcznikiem” w „może zróbmy tutaj jakąś opowieść, która będzie nie tylko spokojna ale i ciekawa, a do tego wyedukuje towarzystwo w świecie zapachów i odczuć”.

No i tutaj „cała na biało” wkracza Monika Lechowicz, która od razu, w niesprzyjających warunkach sobotniego „poranka” pokazała właśnie, że rozumie o co chodzi w tym biznesie. Postanowiła nam pokazać, jak niby te same zapachy, inaczej działają w zależności od tego jak je podano… czy to będą kulki z lodu, czy napar (przy okazji, teraz już jesteśmy mądrzejsi i odróżniamy po edukacji napar/wywar od odwaru), czy „dymy”… Świetnie to było pokazane, a poza tym cały seans był szalenie interesujący, coś się ciągle działo, coś pięknie pachniało, coś intrygowało jak małego kotka intryguje pytanie „a co ta Pani teraz zrobi?”. Wyszliśmy z seansu zachwyceni. Choć, powiedzmy sobie szczerze, przywalić między oczy cichym seansem na początku turnieju, to nie są proste rzeczy 🙂

Druga kategoria to peelingi, które ze zrozumiałych, organizacyjnych ograniczeń, niestety odczuwaliśmy w najmniejszym stopniu, bo niekiedy nawet Pole Position (bez karteczki) nie zapewniało wejścia. Ale tu taj też dostaliśmy ostry strzał w sobotę na początku dnia. Ramez Abdelfatach z tym całym swoim autentyzmem, charyzmą i energią, pokazał nam, że seans to nie tylko zapachy, olejki, muzyka i estetyka. To też, czasami niedoceniany element, jakim jest po prostu osobowość, to, że poza seansem ktoś nam chce opowiedzieć siebie, swoje fascynacje, swoje korzenie, swój świat. Remez robi to niesamowicie, swoją osobowością wypełniając całą łaźnię, dopieszczając każdego i nawet z przesłodkich językowych potyczek z polskim, robiąc swój atut. Będzie z niego kawał Saunamistrza, jak tylko zrozumie, że czasem „mniej znaczy więcej”, to seanse klasyczne/dowolne będą w jego wykonaniu doskonałe. Obecnie jeszcze wciąż więcej chce, niż potrafi, czasem to On pokonuje ręcznik, a czasem ręcznik pokonuje Jego 🙂 Ale to jest naprawdę doskonały materiał na wszechstronnego Saunamistrza!!!

Trzecia kategoria, czyli seanse dowolne/klasyczne – wiadomo, tutaj rządza dziewczyny, najczęściej te niby drobne, niepozorne, cichutkie, skupione. Ewidentnie wywalają korki w naszych obwodach swoimi pokazami. I to oczywiście zrobiła, ostatnia w trakcie turnieju w tej konkurencji, Aleksandra Lasia. O MAMUSIU!!! Jak my tęsknimy za takimi seansami na turniejach! Bez efekciarstwa, bez schlebiania aufgussowym modom. Po prostu, delikatnie, z sadystyczną przyjemnością podgrzewała nas z każdym kolejnym polaniem coraz bardziej, by na koniec po prostu przywalić z grubej rury tak, że na plecach wreszcie poczuliśmy dreszcze. Muzyka z „Chłopów” albo „okołochłopska”, nie podejmuję się odgadywać, a do tego to coś, to coś, na co jak patrzysz to wiesz – Aquadrom 🙂 Nie wiem czy to jest w ruchach (choć mam pewne podejrzenia :)) czy w całościowym stylu, ale tego się nie da nie zauważyć jak się było kilka razy w AD. ŁOGIŃ!

Bardzo nam przykro, że nie udało się zobaczyć wszystkiego w łaźni parowej, ale chyba już średnio nam wychodzi to całe saunowe Feng Shui, te strategie, te kolejki. Szczególnie, że z powodu naszego saunowego lenistwa i sklerozy, to my już mało kojarzymy nazwiska i nawet nie wiemy na kogo stawiać jako na pewniaka, a kogo omijać. Może się poprawimy. Z powodu tych „dziur” w seansach parowych niestety nie mamy pełnego oglądu tego co działo się tam za szybą w pomieszczeniu pełnym pary.

Ale i tak mamy faworytkę w kategorii „holistyczny model saunowych doznań” 🙂 Osobą, która ewidentnie najbardziej ucieleśniła ideę MoA była Karolina Grzelak. To co Ona nam zaproponowała było tak spójne, tak integralne, tak bardzo na miejscu w każdym z trzech różnych aspektów, że klękajcie narody. Seans dowolny z odniesieniami do Bogini Kali i magnetyzmem nie pozwalającym na oderwanie wzroku od głównej aktorki, dźwięki, piękne ruchy, klimat („I te plecki!” – to nie ja, to Roma). No i pierwsze porządne rozdmuchanie powietrza w saunie, jak przyszedł na to czas. Seans cichy, z tymi wszystkimi „diwajsami”, które wciąż intrygowały, słodko rozpieszczały, pozwalały faktycznie na relaks, skupienie się na dźwiękach, zapachach i klimacie (a przecież o to chodzi). Ach! I Peeling, na początek niedzieli, z tymi kolorami dopasowanymi do części ciała/wrażliwości skóry (poczułem na plecach co to znaczy nie słuchać instrukcji i smarować się tym co przeznaczono dla innych partii ciała) i glinką na twarz. I znowu – cudowną choreografią w łaźni parowej. Wszystko spójne, zaplanowane niemal co do sekundy, przemyślane bardzo detalicznie. Wielki szacunek od nas, Chętnie jeszcze kiedyś posmakujemy z karolinowych specjałów, czy to jadalnych, czy po prostu estetycznych, jak się nadarzy okazja…

Coś wcześniej pisałem o Aquadromowej szkole machania, to musze jeszcze napisać o „nóżce”, tej „nóżce”, która kojarzy się tylko z jedną Osobą. A teraz już z dwiema. Bo Barbara Pasierb (tak zeznaje mój „sufler”, ja zapamiętałem tylko imię) ma tę samą słodką manierę, że jak seans „dobrze wchodzi” to ta nóżka popyla swoim życiem, jak, nie przymierzając, u Wojtka Waglewskiego na koncercie 🙂 A jak seans „wchodzi”, to robi się z tego taka ekspresja, że tylko karmić oczy radością i frajdą z machania. Seans dodatkowy, jak zawsze musi być czymś wyjątkowym, a tu była petarda! Dostaliśmy w sobotę chyba o 16:00 (a może nie, ten czas płynie tak nieliniowo w trakcie takich imprez) cos tak pięknego, coś tak „transowego”, tak fajnie dogrzanego w małej saunie, że tylko zazdrościć machającej nam Saunamistrzyni, chyba miała większą frajdę niż my, choć nam długo banany nie schodziły z twarzy…

Przed ogłoszeniem wyników dostaliśmy w niedzielę jeszcze sztafetę, na dziesięć rąk, o ile dobrze policzyłem. Najpierw rozgrzały saunę (i to bezkompromisowo) Panie, a potem wjechali Panowie. Zaskakujące było to, że nagle, surowe twarze ludzi, których znaliśmy od dwóch dni tylko z „Proszę państwa o spokój!!! Ręczniki pod całym ciałem!!! Przykro mi, brak miejsc w łaźni.” zamienili się w saunowych wymiataczy, którzy nie brali jeńców! Woda lała się strumieniami na kamienie, te wszystkie ręce rozdmuchiwały to cudownie po całej saunie. A na koniec wskoczył oczywiście główny organizator, Mateusz i „trochę” zamieszał 🙂 Fajnie, że Jemu się jeszcze chce tak mieszać, zarówno w saunie, jak i w świecie saunowym. Bo ten światek tak jakby zdeczka skostniał i miło jest, że z takiego ludzkiego „wkurwu” rodzi się coś więcej niż obraza na otoczenie, tylko rodzi się nowa jakość.

Trzymamy kciuki za kolejne edycje MoA!

Organizacyjne, impreza zrobiona tip-top, widać wyciąganie wniosków z wcześniejszych imprez. Co to za cudowna sprawa, że już nie musimy słuchać w saunie o zasadach poprawnego saunowania, że Saunamistrzowie mogą, jak chcą, przeprowadzić zapowiedź na zewnątrz, że nie trzeba opowiadać o zapachach na kulkach, że cała obsługa i sędziowie są „nasi”, nie przemawiają ze stolca z kijem w sempiternie. To naprawdę ma znaczenie! Ludzie, saunowicze, jacyś tacy bardziej otwarci, zero kwasów, zero problemów, czysta frajda. Tylko, kurczę, ta trzeszcząca deska na podłodze w saunie, tam na końcu, gdzie zazwyczaj siedzieliśmy… donerwetter!

A ogólnie to tego tekstu by chyba nie było, jakby nie kilka ciepłych słów jakie usłyszeliśmy o Was, uczestników. Zawsze myślałem, że to pisanie to takie „do szuflady”, żeby sobie zapamiętać jak najwięcej, przeczytać co nieco za kilka lat. A tu taka miła niespodzianka, dzięki 🙂

Zdjęcia, poza naszymi, oczywiście kradzione z oficjalnego profilu MoA, wykonane przez Ryszarda Raka Jr. Dziękujemy!